sobota, 3 sierpnia 2019

Śmierć R mnie nie dotyczyła. Nie mogła. Poznaliśmy się w kwietniu. I to był ostatni raz kiedy się widzieliśmy. Potem były urodziny C. ale nawet nie było mnie w mieście. Włóczyłam się gdzieś między piramidami a wykańczanym pensjonatem. A jednak gdy zobaczyłam 'jej chłopak nie żyje'. Zadrgało całe ciało. Jakby ten obcy człowiek nie mógł popełnić samobójstwa. Ten wielki wyglądający jak drwal mężczyzna, który opowiadał o Yalitzy jak o narodowej bohaterce nie mógł tak po prostu odebrać sobie życia. Nie to, że wierzę w teorie spiskowe, że Noroña nasłał na niego swoich opryszków, że tak zdenerwował jakiegoś polityka, że w patio domu rodziców został zmuszony do założenia sobie na szyję sznura. Idealny dom, udane życie, helikopter nad miastem, piękna dziewczyna w Atenach. Śmierć. Widzę, że jest dostępna o trzeciej, czwartej, szóstej nad ranem. Tylko Jego już nie ma.

czwartek, 28 czerwca 2012

Dziś czytając artykuł na temat twórczości Angelopoulosa trafiłam na piękne zdanie Płażewskiego, w nawiązaniu do filmu Wieczność i jeden dzień. Napisał, że pesymizm Greka temperowany jest przez jego wiarę w niezbędność poezji. Poezja jest więc tym, co ratuje ludzkość (tudzież samego reżysera, ale ten akurat zmarł niedawno, więc mogłoby to zabrzmieć odrobinę ironicznie) od negatywnej oceny rzeczywistości. Tak przynajmniej uważa Płażewski. Choć może precyzyjniej byłoby powiedzieć, że ratunkiem jest konieczność istnienia poezji. Jeśli istnieje potrzeba, to znaczy, że poza tym co w świecie złe, szuka się nadal tego co piękne, wzniosłe, transcendentne. Wierzy się w istnienie czegoś, co ratuje świat przed ostateczną zagładą. Wybór poezji jest sam w sobie optymistyczny. Zakłada wyjątkowość człowieka.

środa, 4 kwietnia 2012

Czas nas nie głaszcze po głowie i szyi, lecz wbija igły w ręce nie tak bezbronne jak dawniej. Wokół mnożą się choroby. Zarażają zgnilizną. I rodzi się życie. Delikatność ludzkiego ciała w tym, co podupadłe i nowe. Umiera miłość. Zdradzona, odwrócona plecami kurczy się i mnoży strach. Nie ma już wielkich podróżników. Są książki na sprzedaż i zdjęcia w albumie. Wokół ludzie w narkotycznym ciągu boją się spojrzeć na życie trzeźwymi oczami. Ty patrz by nie wiedzieć jak.

środa, 18 stycznia 2012

BĘDZIE O KOMUNIKACJI

Autobusy, samochody, taksówki, trolejbusy.. wydawać się może nudne, ale to cały nieodkryty dla Europejczyka świat dziwów. Przede wszystkim - ilość. Pojazdów jest tak dużo, że stanie w korkach stało się kolejnym sportem narodowym. W związku z ilością samochodów stworzono system "Pico y Placa" - samochodom przypisuje się numery rejestracyjne i na przykład te z numerem 1 nie mogą jeździć w poniedziałki, te z numerem 2 we wtorki itd. Najzabawniej, gdy ktoś mówi Ci, że podwiózłby Cię, ale dziś nie może, bo jest jego dzień "Pico y Placa".
Osobny temat to autobusy. Tłum często większy od tego w MPK relacji Cracovia-Ruczaj I. Ludzie pchają się tak zajadle, że można poczuć się jak na rockowym koncercie. Poza tym autobusy osobowe, które zawożą na kampus - istne targowisko różności. Począwszy od karmelków, lodów, poprzez gazety, a na pirackich filmach DVD kończąc. Cały czas ktoś usiłuje coś sprzedać. Autobusy walczą o pasażerów, więc częste jest wyprzedzanie na zakrętach na wariackich papierach, a głośne "Suba, suba! Tumbaco! Cumbayá!" ("Do góry! Wchodź! Tumbaco! Cumbayá!") rozbrzmiewa na wszystkich przystankach, zwielokrotnione ilością głosów poborców opłaty. Bilety są rzadko spotykane, jeśli już, to raczej budki, gdzie można rozmienić pieniądze do automatów. Najczęściej 25 dolarocentów daje się poborcy w autobusie przy wysiadaniu. Jazda autobusem przypomina czasem kolejkę górską, a największe wrażenie robią widoki - wszędzie wokół łańcuchy Andów kuszą zielenią i dzikością.

sobota, 7 stycznia 2012

W dole Caracas. 1752 km dzieli mnie od Quito. Od trzech lat czekałam na podróż za Wielką Wodę. Na południe. By znów mierzyć się z sobą w specyficznych warunkach wędrówki- utrzeć nosa utartym w głowie ścieżkom, uderzyć w czuły punkt wypracowane latami poglądy. Ledwo co nauczyłam się na nowo żyć Krakowem i już wyruszyłam. Zasmucona, że Oni Tam będą wiedli swoje życie beze mnie, ale jednocześnie właśnie tu, symbolicznie i rzeczywiście zarazem, na wysokości 9754 metrów od stolicy Wenezueli (z pomocą samolociku przesuwającego się po małym ekranie na przednim siedzeniu) zrozumiałam gdzie jestem. Przypomniałam sobie, że spełnia się marzenie. Prawie namacalne uczucie, kiedy zanika strach, na krótką chwilę nie ma żadnych wątpliwości, tylko dominująca emocja spełnienia. I zaraz potem, absurdalnie, po raz pierwszy tak konkretnie, niezmącone innymi sprawami - łzy tęsknoty. Dziwna to para - spełnienie i tęsknota, ale widać to one płodzą sens.

czwartek, 5 stycznia 2012

niedziela, 3 lipca 2011

Pierwsze dni w Porto

Mimo ze jedenascie lat temu mialam okazje znajdowac sie zaledwie 10 kilometrow od portugalskiej granicy, nigdy do Portugalii nie trafilam. Dopiero gdy nadszedl 2011 rok, moje oswajanie szczegolnie z brazylijska kultura, ale takze z fadistami, Saramago i pierwszymi podanymi przez Marcosa slowami, postepowalo nieublaganie ku pewnym decyzjom. Nagle znalazlam sie w na skraju Europy. W miescie, gdzie granitowe uporzadkowane w geometryczne wzory uliczki lacza sie niespodziewanie z oceanem. Im wiecej podrozy, podczas ktorych usiluje zawsze byc jak najblizej autochtonow, w domach przesiaknietych atmosfera danego miejsca, tym bardziej nie moge sie nadziwic, ze spotykam tyle dobrych osob. Ludzi, ktorzy oferuja wszystko za nic lub po prostu za usmiech i poczucie wdziecznosci.