Dawno ni widu ni słychu, ale powodów wiele. Pierwszy- pobyt w Polsce, który na jakiś czas zatrzymał bieg moich historii. Niepełne dwa tygodnie. Trzy miasta. Masa spotkanych bliskich i dalekich. Pierwszy raz ja, główna gaduła Trzeciej Rzeczpospolitej chciałam się zaszyć, ukryć w kuchni w Kostrze by kilka kilometrów od krakowskich traktów nikt nie dopadł mnie z milion razy wysłyszanym „no i jak tam, Pola, opowiadaj”. I jak to w życiu bywa, wszyscy serdeczni, tęskniący, ale wszyscy jednocześnie pochłonięci teraźniejszością. Chcący słuchać, ale pozbawieni tej niezbędnej jednostki miary jaką jest czas. Było dobrze, w Gdańsku z rodzicami, sekundowymi chwilami z kuzynami, ciocią, wujkiem, z przyjaciółkami, z którymi rozmowy trwały całą noc i były tak absorbujące, że o mało nie spóźniłam się na pociąg. W Krakówku czekali kolejni, na szybko przeżyte misterium, kawki , pogaduszki, ploteczki, potem Zawiercie, dziadkowie i znów Kraków, tym razem Balice. Gdy byłam w Polsce czułam się zagubiona, potrafili to zrozumieć nieliczni. Najczęściej ludzie, którzy mieli za sobą jakąś zagraniczną „przygodę”, która nie była wakacyjnym wypadem. Bałam się tego wyjazdu, bałam się powrotu, ale teraz wiem, że bycie w Polsce rozjaśniło mi obraz świata. Bo on mi się troszkę rozdwoił. Zbyt różne są stara i nowa rzeczywistość. Trzeba dużej dojrzałości, żeby to nie przestraszyło. Ja się przeraziłam. Teraz na nowo wszystko powolutku składam i coraz wyraźniej widzę wady i zalety tego co tu, tego co tam. Świat nie stanie się dzięki temu bardziej przejrzysty, ale z pewnością odrobinę bardziej oswojony.
Penetration, Santiago, 2007
14 godzin temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz