Moje hiszpańskie otoczenie to zupełnie inna od polskiej rzeczywistość. Dałam temu wyraz nie raz. Tyle, że historie o świętach, wycieczkach do innych miast nie dają całego oglądu rozterek, które to środowisko implikuje. Pierwszy raz pytanie o to, co ważniejsze: korzystanie z życia bez czy z refleksją, przestało być pytaniem retorycznym, a stało się kwestią wyboru. Z pewnością na mnie, osoby analizującej każdy skrawek ziemskiego żywota, dobrze działa spotkanie z tymi, którzy unikają smutku, nie angażują się w nic poważnego aby uniknąć rozczarowań. Dopiero w zderzeniu z wielkim hedonizmem mieszkańców Hiszpanii, mogę szczerze odpowiedzieć na pytanie: czego ja tak naprawdę chcę? Oczywiste jest, że łatwiej wymagać od siebie wiele, gdy wokół wszyscy są wymagający i ambitni. Człowiek najczęściej w zderzeniu z łatwością posiadania rzeczy najbardziej potrzebnych, niezbędnych do życia, okazuje się zdolny jedynie do małych ambicji. To znów sprawia, że ludzie tutaj pozbawieni są wielkich "ego" charakterystycznych dla mnie oraz moich polskich znajomych i przyjaciół. Hiszpanie, których tu poznałam, są bardziej otwarci, bo nie zabarykadowani przez swoją intelektualną godność (żeby nie nazwać jej pychą). Cierpliwi wobec nieświadomości innych. Z drugiej strony czasem podążający ku ślepemu zaułkowi. Wydaje mi się, że na końcu wynalezionego przez nich skrótu prowadzącego do szczęścia, czeka przepaść. I wiem też, żyjąc tu od pół roku, jak łatwo wpaść w pułapkę wiary, że skrót do szczęścia istnieje.
Penetration, Santiago, 2007
15 godzin temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz