poniedziałek, 8 lutego 2010

Koncertowo

Nowy tydzień zaczął się deszczem, ale weekend obfitował w słońce, podróże i koncerty, dlatego kilka słów należy mu poświęcić. Po wyczerpującej batalii z pracą z literatury, w piątek, nareszcie nadszedł dzień, by ją z uśmiechem pożegnać i wysłać. Oczywiście należało to także uczcić, w końcu była to ostatnia praca sesyjna. W pewnym stopniu odzyskanie intelektualnej, czy inaczej czytelniczej WOLNOŚCI! (żadnych książek o dyktaturach, pamięci, czy ofiarach...przynajmniej na krótką chwilę). W piątek ruszyłyśmy więc z Deborah i Ingvill do naszego ulubionego Bing Bang Baru, gdzie jak w każdy piątek rozbrzmiewała muzyka jazzowa, całkiem za darmo i całkiem na poziomie- jam session, z czerwonym winem za 3 euro (szaleństwa cenowego jeśli chodzi o trunki nie ma, ale na czymś zarabiać przecież muszą). Później z Raval pojechałyśmy do Barcelonety, bo tam miał grać zespół Crisa, współlokatora Ingvill. Chłopaki grają punk rock, więc z tytułu miejsce musiało być mocno alternatywne i takie się okazało. W starej opuszczonej fabryce, czy domu, z dziurą zamiast drzwi, wychodkiem z kotarką, rozwalającymi się schodami, ogniskiem w koszu na śmieci, masą punków, psów i zaimprowizowanym barem z piwem za 50 eurocentów (cóż taki już plus trunkowy, gdy trzeba słuchać hiszpańskiego rocka;) Niestety na występ Crisa nie zdążyłyśmy, ale jakoś nam to przebaczył. Fabryka była dość duża, z czterema, czy pięcioma wielkimi salami i piętrem. We wnękach, na rozklekotanych kanapach siedziały grupy punków, najczęściej młodych, choć od czasu do czasu rzucał się w oczy jakiś czterdziestolatek. Wszyscy z czarnymi krechami pod oczami, fikuśnie wystrzyżonymi włosami na "grzebień koguta" lub wysoko postawionymi irokezami. Rzucała się w oczy naćpana mulatka, obtańcowująca wszystkich znajomych, ale generalnie było spokojnie. Później, gdy skończyły się koncerty na żywo, puszczano slajdy i muzykę z lat 80-tych. Oczywiście, jak przystało na Hiszpanów, czy Katalończyków, subkultura punków nie jest tak ortodoksyjna, jak z innych regionów Europy (tudzież świata- nie wiem), więc znalazło się wiele przebojów starej muzyki pop. Paradoks chłopców w skórach, tańczących do dyskotekowych przebojów, budził mój niejeden uśmiech. Generalnie noc była udana. Wróciłyśmy do domu nad ranem, niektórzy (czyt. ja) spacerem z Plaza Catalunya (jeszcze mi się nie znudziło). Nasz sen miał się okazać krótki, ale o tym już następnym razem.

Brak komentarzy: