Dobrze, gdy się tak zniknie i ktoś to zniknięcie zauważy (dzięki M.:)). No bo ja zniknęłam. Pod stertą papierzysk, pięciuset stronicowych książek, stron internetowych na tematy polityczno-społeczne i archiwów historycznych z XVI wieku. Wciąż ciągnę za sobą ten sesyjny wór i zaczyna mnie to trochę przerastać, przeciążać, jak kto woli. Co prawda za tydzień już ostatni weekend pracy, więc dwa dni życia przybędą, ale ściga mnie upiorna myśl, że nie zdążę, a zdążyć muszę. Jeszcze te wszystkie problemy z walizkami.. obiecałam sobie już kiedyś: żadnych wielkich powrotów z R.... No, ale cóż, są promocje z Barcelony do Gdańska, co oznacza brak międzylądowań na wszystkich możliwych europejskich lotniskach, więc musiałam zdradzić moje ideały. Chyba pierwszy raz nie lubię upałów. Mój pokój jest niczym mały zamknięty kartonik z zapałkami. Żaluzje zamknięte, bo słońce niemiłosiernie praży. Biblioteka ostatnio męczy tłumami, więc raczej tam nie pracuję. Jutro Wianki, koncerty, śpiewy, szaleństwo, ale nie mam czasu jechać. Nawet już zapomniałam, że czekają mnie wakacje, tak odległa wydaje się data końca. Ale gdzieś tam na mnie czekają, jeszcze trochę, odrobinę...chyba dam radę:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz