Ciężko mi się ostatnio pisze tutaj. Wygląda na to, że łatwiej zebrać myśli daleko od ojczyzny;) Dziś pierwszy śnieżny dzień. Od trzech lat nie widziałam takiego śniegu w listopadzie. Ma to swoje uroki. Na przykład, że pierwszy raz od dawien dawna ucieszył mnie krzywy, trochę roztopiony, pozbawiony jednego oka bałwan. Na dzisiejszych zajęciach najpierw miałam okazję porównać andaluzyjski i galicyjski temperament, bo zajęcia mieliśmy z opanowaną i wyważoną Paulą (oczywiście z Galicji) i szaloną praktykantką (ilość gestów i ton przewyższający znacząco moje możliwości, a jak wiecie- posiadam duże). Później była okazja by powyżywać się trochę na twórczości Tykwera i by obejrzeć krótkometrażowy debiut "Dobermann" Donnersmarcka. Reżysera, który, jak się okazało w trakcie zajęć, od jakiegoś czasu tytułuje się von-em (jak to stwierdził Piotrek, pewnie poczynił takie zmiany pod wpływem poznania 5 języków i studiów w Oksfordzie). Innymi słowy wiedza uszlachetnia;). Na metodologiach przedyskutowaliśmy aspekty koła hermeneutycznego Gadamera. Zajęcia niby były w porządku, choć męczył mnie trochę ich przeintelektualizowany ton, który czasem wydaje się niestety charakteryzować mishowców.
Dla odreagowania wzbicia się na wyżyny intelektualnego snobizmu, obejrzałam film La Zona, Rodrigo Pla, w którym podobnie czyste i ułożone środowisko sprowadzone zostaje do poziomu kanałów, ukazując swe najbardziej okrutne oblicze. Trailer, który można zobaczyć poniżej, przypomina amerykański thriller, jednak w rzeczywistości jest to bardziej film społeczno-obyczajowy osadzony głęboko w realiach Meksyku, choć jego akcja pasuje również do rzeczywistości Brazylii, czy Argentyny. Polecam w każdym razie, bo choć wpisuje się w powszechnie znaną tradycję meksykańskiego kina społecznego, to w interesujący sposób rozbiera na czynniki pierwsze proces rodzenia się zła. A poniżej trailer.
Untitled, 1968
2 dni temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz