Zawsze najwięcej jest tego, co pośrodku, a więc ludzi zwykłych, codziennością zmęczonych i zachwyconych drobnostkami. Ludzi, ot, uczących się, studiujących, pracujących. Takich, którym brakuje czasem pieniędzy na koniec miesiąca, a okazjonalnie mogą pozwolić sobie na jakąś ekstrawagancję- zakup pary drogich butów, czy wypad na wykwintną kolację. Ot, typowości w nietypowym ludzkim bycie. Niezwracające uwagi, bo tak moje, jak i twoje. Życie. Szare, kolorowe, jaskrawe, bezbarwne, czarno-białe. Takie, jakie sobie hodujemy i takie, jakie jest nam dane. Obok tego skrajności, dysharmonie, dysonanse, to, co rozszczepione, ustawione na granicach, dlatego zauważalne, wzbudzające zainteresowanie, emocje. Nie by krytykować dla samej przyjemności szyderczego wytykania, nie by wejść w judymowe buty. Kąśliwa obserwacja, ale bez ideologicznego komentarza, bez mentorskich rad, jak, by było lepiej. Bo jest jak jest. Nie chodzi o bierność, nie chodzi o działanie, ale o koloryt, który boli, rani, cieszy, wzbogaca. Każda obserwacja uczy wrażliwości i prowadzi do pytań o nas samych.
Barcelona, jak każda metropolia, to miasto kontrastów. Bogactwo ociera się tu o skrajną biedę, kopuluje z nią, upaja lub czasem po prostu omija ją bezwiednie, czy współczująco. Niektóre wystawy przypominają artystyczne projekty- w jednej błyszczą nowiutką skórą torebki w złotych klatkach, w drugiej duża ilość połączonych sznurówkami tenisówek przypomina postmodernistyczne rzeźby, w witrynie sklepu z odzieżą świecą wypolerowane motocykle. Ekskluzywne zapachy i markowe nazwy przyciągają spragnionych klientów. Na ulicach z ciszy wybijają krzyki Amerykanek, czy Niemek, które przybyły w poszukiwaniu namiętnej przygody w silnych ramionach jakiegoś Javiera Bardem. Młodzi Anglicy, którzy przy dźwiękach obcego języka upijają się w jak najbardziej bliski sobie, wyspiarski sposób, piękne kobiety w szykownych małych czarnych i panowie w garniturach od włoskich projektantów, wszyscy o dużym takcie i wdzięku. Stołują się w najwspanialszych restauracjach i śpią w najlepszych hotelach, podobnych do wielu, które można znaleźć w ich państwach. Obok, Nigeryjczycy sprzedający torebki na Passeig de Gracia, kobiety w chustach zwinięte przy murach w kłębek, bezdomni zawinięci w koce w zaułkach, na przedprożach domów, owrzodziali, czy zdeformowani fizycznie żebracy, Cyganie przygrywający tanie melodie na akordeonach w metrze, Pakistańczycy powtarzający swoją nocną mantrę “cerveza, beer”, kieszonkowcy na Ramblas i prostytutki uprawiające seks na ulicach Raval. Codzienne widoki, o których czasem trzeba coś napisać, by nie stały się po prostu częścią krajobrazu, przezroczystą codziennością przyjmowaną bezrefleksyjnie. By nie zgubić wrażliwości, choćby, obserwacji.
Untitled, 1968
3 dni temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz