środa, 21 lipca 2010

Finał

Ostatnie barcelońskie dni upłynęły pod znakiem Mundialu. W piłkarskim pubie, gdzie telebim rozpościerał się na przeogromnej barowej ścianie, przeżywaliśmy najsilniejsze emocje. Nasze SOY CELESTE rozbrzmiewało wytrwale, przerywane jedynie przekleństwami poddenerwowanych Urugwajczyków. Po wygranej z Ghaną ruszyliśmy z Dylanem na jego pomarańczowym rowerze w kierunku plaży. Mijaliśmy las Ramblas, gdzie pląsała duża grupa rozradowanych kibiców. Na mój okrzyk, tłum odpowiedział gromko, wymachując wysoko flagą w biało-niebieskie paski i zawieszonym w lewym górnym rogu słońcu. Jechaliśmy przez całą Barcelonę, mimo wysiłku, jaki musiał włożyć w pedałowanie Dylan i kopnięć, które niechcący mi wymierzał. Raz nawet zgubił mnie niechcący i nawet tego nie zauważył. Tak z falą śmiechu dotarliśmy nad morze.

Kolejny mecz Urugwaju, nie zakończył się tak szczęśliwie, ale nie przystopowało to naszych imprezowych zamiarów. Tym bardziej, że była to już ostatnia noc Igora w Hiszpanii. Po pięciu latach studiów, wracał na stałe do Panamy. Ja za dwa dni wracałam do Polski. Nie mogło więc zabraknąć "cerveza, beer" i kąpieli w ciepłym morzu o trzeciej nad ranem. Kąpieli w zasadzie niezaplanowanej, więc w stanikach, majtkach lub pełnym ubraniu. Inni woleli kąpiel "na Adama". W oddali świeciły trzy gołe tyłki. Od czasu do czasu podchodzili policjanci, ale nie by wlepić mandaty, lecz by ostrzec przed złodziejami i ratrakami, które czyściły plaże:)