poniedziałek, 29 listopada 2010

Ciężko mi się ostatnio pisze tutaj. Wygląda na to, że łatwiej zebrać myśli daleko od ojczyzny;) Dziś pierwszy śnieżny dzień. Od trzech lat nie widziałam takiego śniegu w listopadzie. Ma to swoje uroki. Na przykład, że pierwszy raz od dawien dawna ucieszył mnie krzywy, trochę roztopiony, pozbawiony jednego oka bałwan. Na dzisiejszych zajęciach najpierw miałam okazję porównać andaluzyjski i galicyjski temperament, bo zajęcia mieliśmy z opanowaną i wyważoną Paulą (oczywiście z Galicji) i szaloną praktykantką (ilość gestów i ton przewyższający znacząco moje możliwości, a jak wiecie- posiadam duże). Później była okazja by powyżywać się trochę na twórczości Tykwera i by obejrzeć krótkometrażowy debiut "Dobermann" Donnersmarcka. Reżysera, który, jak się okazało w trakcie zajęć, od jakiegoś czasu tytułuje się von-em (jak to stwierdził Piotrek, pewnie poczynił takie zmiany pod wpływem poznania 5 języków i studiów w Oksfordzie). Innymi słowy wiedza uszlachetnia;). Na metodologiach przedyskutowaliśmy aspekty koła hermeneutycznego Gadamera. Zajęcia niby były w porządku, choć męczył mnie trochę ich przeintelektualizowany ton, który czasem wydaje się niestety charakteryzować mishowców.

Dla odreagowania wzbicia się na wyżyny intelektualnego snobizmu, obejrzałam film La Zona, Rodrigo Pla, w którym podobnie czyste i ułożone środowisko sprowadzone zostaje do poziomu kanałów, ukazując swe najbardziej okrutne oblicze. Trailer, który można zobaczyć poniżej, przypomina amerykański thriller, jednak w rzeczywistości jest to bardziej film społeczno-obyczajowy osadzony głęboko w realiach Meksyku, choć jego akcja pasuje również do rzeczywistości Brazylii, czy Argentyny. Polecam w każdym razie, bo choć wpisuje się w powszechnie znaną tradycję meksykańskiego kina społecznego, to w interesujący sposób rozbiera na czynniki pierwsze proces rodzenia się zła. A poniżej trailer.

środa, 24 listopada 2010

poniedziałek, 22 listopada 2010

Ruszyliśmy ostro z dkf-ami. Nasz, wyprodukowany i wypielęgnowany przez trzyosobowy skład miał swoją inaugurację w zeszły czwartek. Teraz, w tej samej siedzibie ulokował się ten drugi, w sumie równie nasz, tyle, że filmoznawczy. Jestem tu, bo zawsze łatwiej zdawać sprawozdanie z rozwoju planów na twórcze i przyjemne spotkania, niż na temat postępów logicznych. Świat dedukcji, wynikań semantycznych i syntaktycznych pozostaje labiryntem niczym z Lśnienia.

A tu pod spodem, wstyd, bo nic odkrywczego, tylko bardzo popularny dziś Beirut, ale zakochanam w tej muzyce i jest moim wsparciem i ratunkiem w tych "logicznych chwilach", więc dam jej wybrzmieć po raz kolejny, tym razem na moim blogu:)

środa, 17 listopada 2010

W Krakówku minął kolejny dzień spod znaku "Na Ruczaju". Typowa środa: dużo mediów, seksualności i filmu. Teraz staram się rozpisać heksametr na jutrzejszą łacinę, która zaczyna się o nieludzkiej, bo ósmej godzinie. Koło naszej spokojnej zwykle ulicy, samochód przejechał dziś człowieka. Wciąż leży czarny worek, a wokół gromadzą się gapie. Moment. Tak, jak odszedł Krzysiek, jak u Gabrieli wykryto raka mózgu, jak rozpłynęła, z dnia na dzień zniknęła, babcia. Dużo śmierci w tym roku, a ja coraz mniej oswojona. Trudno o śmierci, by nie trąciło myszką, wyuczonym aforyzmem, banałem powtarzanym tak często, że wywołuje zgrzyt zębów. I nawet ten cmentarz, tak wzniośle i uroczyście, na czasie- listopadowo, jest dziś dla mnie tylko kolejnym niedopowiedzeniem.
Odczytuję sobie na nowo to, co jakiś czas temu zamieściłam na blogu i odkrywam z przerażeniem, jak bardzo ideologiczne stały się moje teksty. Za dużo czerni i bieli, choć pewnie i takich wypaczeń nam czasem trzeba. Teraz zacznę powoli wracać do opisywania szarej rzeczywistości, bo może wraz z tym wróci, choć w małym stopniu, lekkość pióra i lotność myśli.