niedziela, 3 lipca 2011

Pierwsze dni w Porto

Mimo ze jedenascie lat temu mialam okazje znajdowac sie zaledwie 10 kilometrow od portugalskiej granicy, nigdy do Portugalii nie trafilam. Dopiero gdy nadszedl 2011 rok, moje oswajanie szczegolnie z brazylijska kultura, ale takze z fadistami, Saramago i pierwszymi podanymi przez Marcosa slowami, postepowalo nieublaganie ku pewnym decyzjom. Nagle znalazlam sie w na skraju Europy. W miescie, gdzie granitowe uporzadkowane w geometryczne wzory uliczki lacza sie niespodziewanie z oceanem. Im wiecej podrozy, podczas ktorych usiluje zawsze byc jak najblizej autochtonow, w domach przesiaknietych atmosfera danego miejsca, tym bardziej nie moge sie nadziwic, ze spotykam tyle dobrych osob. Ludzi, ktorzy oferuja wszystko za nic lub po prostu za usmiech i poczucie wdziecznosci.

2 komentarze:

Magdalena. pisze...

o rany rety. Z autochtonami najlepiej. Lepiej o wiele, niźli w hotelach - imitacji rzeczywistości. Na jak długo znów wywiało Ciebie?

Pozdrawiam serdecznie z szaroburej Polski ;*

Pola pisze...

na krótko- niecały miesiąc tym razem:) południowa Polska- prawda- szarobura, północna jakoś się trzyma;)