piątek, 15 sierpnia 2008

nigdy prześmiewczo

Nie będę szesnastowiecznym konkwistadorem, pod znakiem krzyża zdobywającym nowe ziemie, ani pewnym siebie współczesnym amerykańskim turystą w krótkich spodenkach i czapce baseballówce. Raczej bohaterką Gadjo Dilo, czy Hiroszimy... zagubioną, oczarowaną, przemienioną... romantycznie i zgubnie.
Ze śladową ilością słownictwa, ale z charakterystyczną pewnością, co do wiedzy na temat kultury odwiedzanego miejsca. Cóż- zachodnia pycha, która zaatakowała już studentów naszego środkowoeuropejskiego kraju i zbiera zadziwiająco owocne plony. Ja- Tam. Może nie stereotypowo, bo nie tylko flamenco i torreadorzy, jeszcze trochę historii Maurów, poezji Lorci, muzyki Savalla, malarstwa Zurbarana, czy Velazqueza. Jeszcze odrobina hiszpańskiego wina- marka niestety zapomniana, z czego szybka diagnoza: nie odziedziczenie koneserskiego zacięcia matki jednoosobowego rodu.
Wiedza w miarę oględna i po łebkach, ale żeby za rok czuć się w pełni świadomym hiszpańskiego dziedzictwa. Wtedy już bez „ale” i bez wątpliwości. W końcu ma się aspiracje kulturoznawcze. Nie byle jakie lektury za sobą, nie „byle” zainteresowania. Przyszłość malującą się w wielorakich kolorach, z dużym brzuszkiem literki "P". Literka "P"właściwie ubrana w barwy narodowe, bo o polskości zapominać nie wolno. Najlepiej jeszcze taka to "Przyszłość", gdzie wspomniana po wielokroć pierwsza literka, wykaligrafowana jest z małym krzyżykiem w „nóżce”, by zaspokoić wszystkie nasze chluby i dumy. Tyle Stąd. Pigułka ode mnie.
A Tam? Nieznane. Kraj, który nie uległ procesowi globalizacji na tyle, by nauka angielskiego stała się powszechnym zwyczajem. Zaścianki i progresje egzystujące po obu stronach tej samej ulicy...
Może być ciekawie, gdy polskie dumy zderzą się z hiszpańskimi honorami.

Brak komentarzy: