poniedziałek, 29 grudnia 2008

Feliz Navidad!

Święta w obcym państwie kojarzą się z brakiem. Brakiem produktów. Nie do zdobycia okazują się buraki, ogórki kiszone, a widziana gdzieś na dolnych półkach Alcampo kiszona kapusta firmy Rolnik przepada bez śladu na kilka dni przed Wigilią. Polskie Boże Narodzenie w Hiszpanii ma więc charakter synkretyczny. Pojawiają się świeże krewetki królewskie, pulpety z merluzy, sałatka z krabów, a tradycyjna sałatka warzywna owinięta jest plackami tortilli. Po początkowej frustracji, (bo przecież rok czekania na barszczyk z pasztecikami) przychodzi radość, że w końcu udało się uciec od rutyny i w te najbardziej typowo polskie święta zejść ze szlaku typowości. W rodzinnym kraju sytuacja jest utrudniona, bo przecież kulinarne zwyczaje kocha się i pielęgnuje i trudno od tej miłości się wyswobodzić. Na obczyźnie jest się do tego zmuszonym. Potem Pasterka, w moim przypadku, pierwsza od kilkunastu lat poza kościołem dominikańskim, z gitarę, kastanietami i hiszpańskim zaśpiewem oraz żywą szopką (z 12 letnim przerażonym Józefem i 4 miesięcznym, spokojnie śpiącym Jezuskiem, niezważającym na krzyki i hałasy kościelnej gawiedzi). Potem to co chyba najbardziej różne od spędzania świąt w Polsce,gdzie po Pasterce miasta wyludniają się całkowicie i każdy znika w domowym zaciszu. Tu bowiem, jak na Hiszpanię przystało, fiesta w tutejszych pubach, czyli że tańce i radość do białego rana, a potem długie leniwe odsypianie...

Brak komentarzy: