piątek, 11 grudnia 2009

Odkrywanie Barcelony

Niesamowitość Barcelony polega na tym, że nawet zwykłe życie, nabiera tu znamion przygody. Miasto pcha przybysza w świat zdarzeń wymarzonych. Jednak mimo licznych wojaży po mieście-w którym-dzieje- się-wszystko, koncertach flamenco, tango, imprezach latynoskich, spotkań Zapatystów, sączenia piwa z fantą limon przy dźwiękach jazzu w ulubionym barze, czy przeglądania manuskryptów z XVI wieku w Katalońskiej Bibliotece, w której kiedyś mieścił się średniowieczny szpital, mimo całego tego ogromu, wciąż, do ostatniego, konstytucyjno-mikołajkowego weekendu, nie spełniłam pierwszego obowiązku- nie zwiedziłam miasta. W ostatni piątek w odwiedziny przyjechał Roberto, mój dobry znajomy z cuencowskiej krainy, i w ten sposób, ja, pierwszy raz tak bardzo zagubiona w kolejnym mieście, w którym przyszło mi mieszkać, po dwóch miesiącach zebrałam siły by odkrywać to, co pozornie zawsze pierwsze, najchętniej odwiedzane. Innymi słowy, na później zostawiony, najbardziej łakomy kąsek miasta. Dla większości pierwsze danie, a dla mnie, cóż, deser.

Brak komentarzy: