poniedziałek, 14 grudnia 2009

Spacer po starym mieście w grudniowe popołudnie, kiedy temperatura sięga 20 stopni to coś, dla czego warto być w Barcelonie o tej porze roku. Zwariowana w swej secesji Sagrada Familia, wirydarz katedry, gdzie spacerują gęsi, wąskie uliczki Raval.. tak zaczęła się nasza wycieczka po mieście. Po długim i wyczerpującym marszu zrobiliśmy przystanek w domu Ingvill, mojej norwesko-"argentyńskiej" koleżanki z roku, której argentyńskość niewiele ma wspólnego z przodkami, za to dużo z jej dwuletnim pobytem w Buenos Aires, z którego wywiozła za pierwszym razem złamane serce, za drugim wspomnienia dwóch dziwnych miłości, historie krewnych "znikniętych"- "los desaparecidos" i perfekcyjny argentyński akcent. Wracając jednak do piątku, nasz dzień zakończylismy w dzielnicy Gràcia, w naszych dwóch ulubionych barach- kubańskim, gdzie serwują wspaniałe mojito i katalońskim, gdzie rzadko, bo drogo, ale zdarza mi sie popijać pyszną piñacoladę. Następny dzień należał w pełni do Gaudí(ego). Każdy przyjezdny i wielu tych, którzy jeszcze nie przyjechali, czuje, że przynajmniej jeden dzień (swojego życia) nie tyle wypada, co trzeba poświęcić jego twórczości. Ot, dla własnego rozwoju i zaspokojenia estetycznych potrzeb. Taki obowiązek, który, jak już dotrze się na miejsce, zamienia się w niewyczerpaną przyjemność. ;)

A na koniec ma podzi
ękowania dla Sandry, dzięki której nie musiałam szukać wszystkich polskich literek w internecie, bo mi je swego czasu ofiarowała w wiadomości facebookowej w słowach:

masz tu kilka polskich liter:
ą ę ż ź ń ć ś ó ł ć
żebyś nie zapomniała takich słów jak ŻÓŁĆ na przykład :>



Brak komentarzy: