poniedziałek, 24 listopada 2008

Pewnego razu w Andaluzji

Wycieczka do Andaluzji uświadomiła mi, jak podzielona jest Hiszpania. Zawsze mówi się o Baskach, Katalończykach, a praktycznie mieszkańcy wszystkich regionów patrzą na siebie jak mieszkańcy Krakowa na Warszawiaków. Oczywiście nie ma co generalizować, ale jednak Andaluzja ze swoim mieszanym dziedzictwem, specyficznym akcentem i odmienną mentalnością to troszkę inny świat. Trudno tylko stwierdzić, czy bliższe naszym wyobrażeniom o Hiszpanii jest jej serce- Kastylia, czy przypadkiem nie to dzikie południe, gdzie pełno atrakcyjnych brunetów, cieplejszy klimat, a flamenco wpisane jest w każdy moment życia. W Andaluzji muzyka rozbrzmiewa gdzieś między zagajnikami, a na ulicach, w małych, komercyjnych sklepikach, powiewają sukienki do tańca. Innymi słowy: laurkowe oblicze miast, takich jak Córdoba, czy Sewilla, gdzie jednak na każdym kroku trzeba pilnować żeby nie skradziono torebki i gdzie ceny, (by już nie mieszać w to Polski) w porównaniu z Cuencą, są niewyobrażalnie wysokie. Andaluzją trudno się nie zachwycić: białe wioski, drzewka pomarańczowe, palmy, architektura wzbogacona pozostałościami po Maurach. Już sam Meczet- Katedra w Córdobie, pobudza wyobraźnię swoim eklektycznym wystrojem. Mieszanka stylów i kultur dwoi się przed oczami turystów, rozbudzając wyobraźnię egzotyczną aurą. Pogranicze: kontynent europejski o północno afrykańskim posmaku…
Właściwie to już mój drugi pobyt w Andaluzji, ale za każdym razem honor regionu zostaje splamiony dziwnymi zdarzeniami, które trudno pominąć w relacjach. Z pierwszego razu pamiętam, jak wielokrotnie próbowano nas oszukać. Co chwilę o kilkanaście peset. Tym razem euro nie wyparowało z kieszeni, ale doświadczyliśmy bardzo niewdzięcznego traktowania „w”, a właściwie „przed” wieloma klubami w Córdobie. Poza oficjalnym szyldem: „w butach sportowych nie wpuszczamy”, panowie bramkarze nie wstydzili się posługiwać mniej wybrednymi argumentami. I tak jedna z koleżanek (26 lat) została zapytana o wiek i dowiedziała się, że do klubu mogą wejść tylko dziewczyny 21-letnie. Inna, przed kolejnym z klubów, została poinformowana, że wpuszczane są tylko ładne dziewczyny, więc niestety nie ma dla niej wstępu. Gdy już wydawało się, że zła passa zostanie przełamana i ¾ grupy weszło do Góngory- klubu, otoczonego bramkarzami-ochroniarzami, której ilości nie powstydziłaby się śp. księżna Diana, okazało się, że skórzane buty Britty też nie odpowiadają tamtejszym normom i po raz kolejny musieliśmy się wycofać. Trzeba przyznać, że wycofaliśmy się w atmosferze skandalu, bo kilka podpitych osób nie omieszkało powyzywać zarówno wspomnianego wyżej klubu, jak i samej Córdoby. Przy okazji zrozumiałam dobitnie znaczenie lokalnego patriotyzmu, gdy już w odrobinę spokojniejszej atmosferze, oburzeni panowie bramkarze tłumaczyli, że co jak co, ale Córdoby obrażać nie można. Ostatni akcent sobotniej nocy uratował wspomnienia przed absolutną niechęcią do tamtejszych obywateli. Spotkaliśmy „la tuna”, czyli grupę muzyków, przypominających meksykańskich mariachi. Wczesny poranek upłynął na słuchaniu romantycznych songów i nieco żywszych kawałków, przy których tańcem rozgrzewaliśmy zziębnięte kości. W taki oto sposób ta spektakularna noc dobiegła końca.
p.s. w zasadzie braliśmy także udział w pościgu policji, w roli ściganych, ale to może nie warte komentarzy. Wystarczy krótkie ostrzeżenie:

kochany turysto, pamiętaj, "botellones" nie wszędzie jest legalne i każdy przyłapany na tym procederze poza strefami zalegalizowanymi może uszczuplić swoje finanse o 300 euro:)

Brak komentarzy: