wtorek, 16 lutego 2010

Ostatnie słowa o weekendzie zeszłym, czyli niedziela

Niedzielę przyszło mi spędzić w domu katalońskim, czyli w domu rodzinnym Estel, w Arenys de Mar. Jak na Katalończyków przystało (tu oczywiście mrugnięcie okiem, czy tytuł słynnego filmu z Monroe należy umieścić), rodzina o lewicowych poglądach, z charakterystycznym "l", gdy przychodzi rozmawiać po kastylijsku i wbudowaną niechęcią do Kościoła katolickiego. Poza tą dość oględną charakterystyką narodu, który jak każdy przecież, nad stereotypami w rzeczywistości się unosi i w ramy żadne wbić się nie da, bo przecież z krwi i kości milionów się składa, tak więc, poza tym uproszczeniem, mimo wszystko, umyślnie wprowadzonym (bo uproszczenia, jeśli podane ze świadomością, mogą służyć zrozumieniu świata), skupić się chciałam na tym konkretnym niedzielnym spotkaniu.
Rodzice Estel oczarowali mnie gościnnością, wiedzą na temat Polski oraz zapiekanką z bakłażanów i smażonymi langustami. Obiad upłynął na rozmowach o stalinizmie, Victorze Jara, Kościele, Popol Vuh i podróży Vincenta (Vincent- tata Estel, przez całą rodzinę, o hippisowskich korzeniach, z imienia przyzywany) z córkami do Iranu. Obiad więc podsumować nietrudno, na przykład w dwóch słowach: długi i niezapomniany. Na deser zakupiłam typowe dla ostatniego tygodnia karnawału (szczególnie Tłustego Czwartku) płaskie słodkie ciasto z przaśnego chleba (ten egzemplarz akurat z ziarnami słonecznika), o nazwie coca de llardons. Po obiedzie skończyliśmy z intelektualnym tonem i Vincent długo dyskutował z Estel nad wyższością urody pierwszej, czy drugiej, nieobecnej na obiedzie córki Neus. Oczywiście wymagano ode mnie opinii, a że miałam już okazję poznać Neus i wiem, że nieraz ją jeszcze spotkam, a Estel to moja współlokatorka, postanowiłam taktownie milczeć, a w między czasie podziwiać roztaczający się z tarasu widok na miasteczko i ogromny morski błękit. Co do miasta, nie jest wyjątkowe, budynki dość smutne, przy morzu wiele maszkarad typowych dla miejscowości portowo- turystycznych. Poza barokowym ołtarzem kościoła, nic niezwykłego, ale atmosfera i panorama z okna domu położonego na wzgórzu na długo zapada w pamięć, wyściełając swe miejsce wśród wspomnień niezwykłych.

Brak komentarzy: