czwartek, 3 czerwca 2010

leciutkie zgorzknienie czerwcowe, bynajmniej nie spowodowane deszczem

Zaatakowało mnie. Niespodziewanie. Znienacka. Moje nogi są w cętkach, a brzuch pokryty czerwonymi plamami. Nie wiem, jak interpretować tę dziwną reakcję ciała. Na początek przeczytałam wszystko o domowych robakach, przy okazji wzbogacając moje hiszpańskie słownictwo o te obrzydliwe "szkaradki". Wizyta u lekarza wykluczyła jednak pogryzienie (choć kontynuuję lekturę, bo pamiętam, jak w zeszłym roku w Cuence właściciel mieszkania zapewniał, że nigdy wcześniej nie było tam karaluchów, mimo, że w szafie znalazłyśmy spray anty-karaluchowy na wykończeniu, a ich ilość i wielkość każdego dnia przekonywała, że to nie ich pierwsze lato w domu, w którym ostatecznie większymi intruzami byłyśmy my niż te biedne, duże na wielkość śródręcza, zapieprzające z prędkością światła stworzenia).
Tak więc nie uwierzyłam lekarce, choć z drugiej strony wiadomo, lekarz niewiele ma wspólnego z właścicielem, któremu płaci się za kilkaset metrów kwadratowych, a nie za wysłuchiwanie narzekań lokatorów, choć wiadomo także, że lekarz może się mylić, szczególnie w tak skomplikowanym temacie, jak owady, które potrafią oszukać nawet najbieglejszych specjalistów. W każdym razie pani doktor stwierdziła, że nogi me po prostu źle znoszą upały, co doprowadziło do niewielkiego zdumienia, bo mimo, że skóra od dzieciństwa sprawia mi przemiłe niespodzianki w postaci trądzików i niebezpiecznych pieprzyków, które należało niezwłocznie usunąć, to miałam już okazję przeżywać 40-stopniowe upały bez takichże skórnych przygód, no ale uwierzyłam bez mrugnięcia, bo, jak już pisałam, niespodzianki w tej materii się zdarzały i z pewnością zdarzać się będą.
Jeszcze bardziej podobała mi się diagnoza dotycząca brzucha. Otóż dowiedziałam się, że mam alergię, niestety (sic!) nie wiadomo na co, ale (kolejne sic!) obejdziemy się na razie bez testów. W sensie, że zaczekamy. Bo przecież mamy cierpliwość, szczególnie pani doktor, bo w końcu to nie ją szczypie i swędzi całymi dniami. No tak, ale dość złośliwego tonu, bo doktor była przynajmniej miła i w dodatku zapisała krem za 5 euro, który może pomóc...

Tego, że wcale nie musi, doświadczam przez ostatnie trzy dni;)

P.S. W powyższym tekście występuje duża dawka ironii, sarkazmu i wyolbrzymień spowodowanych naturą tegoż wieczoru i upałem, dlatego nie należy go brać do końca na serio, a już na pewno nie należy przejmować się moim stanem zdrowia (post scriptum przeznaczone jest dla grupy ludzi, która już zdążyła przesłać wiadomości, pytania i rady w trosce o moje życie- Mamo, Moniuszko, Marto- dziękuję:))

2 komentarze:

Magdalena. pisze...

Polka! Kocham Cię i Twoją ironię i sarkazm i wszelakie takie. i życzę definitywnego końca dolegliwości.

ściskam!

;)

Pola pisze...

O JENY!!!!!!!!!!!! Ale miłe wyznanie:):) Ściskam mocnościowo!