czwartek, 18 września 2008

c.d.

….poranek rozpoczęliśmy od wizyty w ORI- Biurze Dla Studentów Zagranicznych. Tam spotkałam Inarę- rzeźbiarkę z Łotwy, z którą od jakiegoś czasu korespondowałam. Już następnego dnia okazało się, że będziemy współlokatorkami. Wcześniej jednak Vidal Gamonal, który obsługuje ORI, wręczył mi pełno map, opisów Cuenci i dwa wielkie zeszyty- prawie książki- w których znajdują się streszczenia kursów, plany zajęć i formy zaliczeń. Książko-zeszyty są ładnie oprawione, a zawartość przejrzysta i czytelna. Kolejne stereotypy przełamane, bo nagle okazuje się, że to, co może w Hiszpanii jest mañana, na polskich uczelniach będzie la semana prȯxima albo nie będzie nigdy. Tak więc wcale Polak nie taki szybki, jak go malują.

Po pobycie w ORI ruszyliśmy w dalszą drogę, która nie mogła zakończyć się gdzie indziej niż…w barze. Posiedzieliśmy sobie chwilę, właściwie dłuższą chwilę. Juan ze swoim tatą strzelili sobie po piwku, miła dziewczyna z obręczą w nosie uśmiechała się wypalając papierosa, a eksdziewczyna Juana krzywiąc się nad kieliszkiem z sokiem pomidorowym i pieprzem, zabijała kaca. Hiszpański standard: alkohol, siesta, popijackie bóle i hiszpańskie okrzyki. Tak przeżyliśmy kolejne dwie godziny naszego fascynująco spowolniego żywota, aż w końcu usłyszałam długo oczekiwane zdanie: idziemy na obiad. Ponieważ, jak wielu ludzi, miałam juz okazję spróbować tego, co dobre, liczyłam, ba, byłam przekonana, że i tym razem hiszpańska kuchnia mnie nie zawiedzie, a wręcz oczaruje.

Brak komentarzy: