wtorek, 16 września 2008

Pierwszego wieczoru Juan zabrał mnie na obchód po knajpach i knajpeczkach. W każdej z nich poznawałam nowych ludzi, w każdej, obowiązkowo, cmokałam ich w oba policzki. W każdej, niestety, Juan stawiał mi duże piwo lub calimocho i nie pomagały moje prośby, a w pewnym momencie błagania i tłumaczenia, że dla mnie już wystarczy. W oparach tytoniu i haszu kończyłam coraz wolniej kolejny kufel, z efektem dość oczywistym- poranek był ciężki. Gdy ta ciężkość odrobinę zelżała, Juan był gotowy do drogi. Nie chciałam mu robić przykrości i ukrywałam kaca w zakamarkach mojego ciała, ale każdy podmuch dymu z jego papierosa był bolesnym doświadczeniem. Jak się miało szybko okazać, nie jedynym tego dnia….

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Polucha, uważaj Ty tam z tymi używkami, na litość boską. Toż to niebezpieczne... :>