niedziela, 21 września 2008

obiad

Obiad miał być zanurzeniem w kastylijskość. Tak, by kolejnym zmysłem poczuć, gdzie jestem. Zaczęłam więc od kastylijskiej zupy z oliwy, szynki, jajek i suchego chleba. Z początku niezrażona oczkami tłuszczu pokonywałam kolejne łyki. Dramat zaczął się od natrafienia na jeden z wielu kawałków grubej szynki o dziwnym, niezidentyfikowanym smaku. Potem było już tylko gorzej. Uszy świni okazały się niestrawienne dla mojego wyjałowionego żołądka. Tata Juana, który siedział naprzeciwko mnie szybko zauważył, że coś jest nie tak. Zabrał uszy i podał swoją potrawę- wątróbkę z baraniny, którą musiałam po wielokroć popijać wodą. Miała tak intensywny smak i zapach, że zaczęłam rozumieć, co odczuwają kobiety w pierwszych miesiącach ciąży. Brat Juana zajadał się pyskiem świni, a Juan jadł coś, czego nazwy nie chciał mi zdradzać. Z początku dopytywałam, ale gdy spróbowałam tego „czegoś”, już nie chciałam wiedzieć, co zjadłam. Tak więc pierwszy kastylijski obiad zapamiętam z pewnością na całe życie. Duże przeżycie dla zmysłów.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Gdy z przerażeniem przeczytałam Twój opis rodzicom, mój tata stwierdził, że chciałby też to przeżyć... Może go zapoznasz z Juanem? ;-)

Moniuszka

Anonimowy pisze...

no jasne:D myślę, że rozsmakowałby się w prosiaczych uszach;p